Pracujemy, chodzimy do kogoś na urodziny, przemieszczamy się pociągiem. W zasadzie na każdym kroku obcujemy z ludźmi. Z każdym jednak człowiekiem łączy nas inna relacja lub nie pojawia się ona w żadnym stopniu. Dziwnie się czujemy, gdy obcy podchodzi za blisko, ale i gdy bliski siada 5 metrów od nas. Dzisiaj o mowie ciała w przestrzeni publicznej.

Pojęcie „intymność” pochodzi od łacińskiego słowa „intimus”, czyli „wewnętrzny, najgłębszy” (w przenośni: „najtajniejszy, najskrytszy”). Pozostawać w intymnej relacji z drugim człowiekiem to mieć dostęp do najgłębszych pokładów jego osobowości i rozumieć tę głębię. Każdy człowiek wytycza wokół siebie terytorium, którego naruszenie traktuje jako atak na swoją osobę. Na wielkość tego obszaru wpływa mnóstwo czynników, od wychowania po kulturę. Badacze ustalili, że ludzie tzw. kultury zachodniej dzielą go na cztery części:

Strefa intymna – do 45 cm, dostępna tylko dla najbliższych; jest jeszcze superstrefa (do 15 centymetrów od ciała), którą innym pozwalamy naruszyć tylko wtedy, gdy zgadzamy się na kontakt fizyczny.
Strefa osobista – od 45 cm do 120 cm, odległość, jaką zachowujemy wobec innych podczas przyjęć, spotkań towarzyskich i pełnienia różnych funkcji.
Strefa społeczna – od 120 do 360 cm, przeznaczamy ją dla obcych i ludzi, których niezbyt dobrze znamy, np. dla listonosza, sprzedawcy, nowego współpracownika czy nowego sąsiada.
Strefa publiczna – powyżej 360 cm, dystans, jaki staramy się zachować, gdy znajdziemy się wśród anonimowych, zupełnie obcych nam osób.

Kiedy moi uczniowie kręcą, mówię im wprost, że przecież wiem jak jest, bo wszystko czytam z mowy ich ciała. Wtedy przypominając sobie, że faktycznie to prawda, mówią jak wygląda sprawa. Choćby po to każdemu pracującemu z dziećmi, młodzieżą, ale też dorosłemu potrzebna jest umiejętność odczytywania komunikacji niewerbalnej, zgadza się?